"Nic prawdziwego nigdy nie umarło
- tylko nazwy, formy i złudzenia."
Eckhart Tolle
Moje zielone serce zawdzięczam tym najbliższym dobrym duchom, które od małego dbały, co bym codziennie 'latała po dworzu'. I tym paru napotkanym 'na szlaku' późniejszego życia. Zapachy, dźwięki, kolory, faktury tego bogatego i hojnego świata Natury. Odcisnęły się w mojej duszy i wyryły w sercu jak porządna matryca linorytu.
Od dziecka kolekcjonuję Zachwyty nad tą zieloną magią, nad wystarczającym byciem tam gdzie się jest częścią Wszystkiego. I to wystarcza. Ma się po prostu niezauważalne, przyrodzone poczucie przynależności i sensu. Takie od Korzeni. Sycące i pocieszające poczucie, że jestem ok, Tu gdzie stoję bosą stopą. I gdzie syto pachnie gleba...
Bycie w Naturze jest dla mnie oczywiste, mocne i sprężyste; jak młoda trawa wiosną.
Najpiękniejszy, szczodry dar, który otrzymałam, to zdolność Zachwycania się.
Zachwyt jest ze mną zawsze, jest jak kamyk w kieszeni, scyzoryk w plecaku czy butelka z wodą. Pozwala przetrwać wszystko.
Pozwala w tej, niekiedy, strasznej brzydocie ludzkiego świata; zauważyć mieniącego się kobaltowo w słońcu gawrona. W masie strajkujących kobiet dostrzec tłumioną tak długo energię i piękną siłę zmiany. W drodze na Orlicę, przeżyć podróż do białej krainy Narnii ( nie przypuszczam by był taki tłok przed wejściem do szafy). Ach! Śnieg, śnieg!!! ( fenomen w końcu ). Szukam nadziei i piękna pomimo lęku, bo zwyczajnie jest nas wszystkich za dużo...Nas ludzi.
A nie ma Planet B. Nie ma też pewności, że te kartofle na Marsie się przyjmą; nawet sadzone ręką Matta Damona. Nie ma też gwarancji, że ostatni na posterunku zostanie George Clooney żeby zawrócić Nas gdzieś z powrotem...
Szukam Zachwytów w lesie i nad rzeką i nad morzem i w górach...
Tych codziennych, oj o te czasem, to się muszę potknąć by zauważyć, muszę o nie walczyć. Ale są zawsze, należy tylko wyostrzyć zmysły. Wstrzymać oddech żeby smogu nie wciągnąć lub poszybować wzrokiem daaaaleko nad dachami bloków...
Mam ambiwalentne uczucia po prostu. Czy jeszcze wolno mi brać te Zachwyty i je przeżywać i do tego rozdawać? Pal sześć te 'z nad bloku' ale co z tymi w potencjalnej dziczy?
Zielony Świat ginie w zastraszającym tempie i czy ja mogę wiedząc, to pojechać i do deptać te zdeptane Bieszczady? Czy mi wolno chcieć tej Puszczy Białowieskiej? Tego domu i ogrodu gdzieś w dziczy?
Czuję się jak złodziej. Czy okradam swoje dziecko? Jestem chciwa i roszczeniowa w stosunku do naszej Matki? Jak przedstawicielka inwazyjnego gatunku...
Jesteśmy cholerną nawłocią kanadyjską...Jesteśmy jak wirusy. Nie zostawiamy sobie sami miejsca na oddech.
Wtedy patrzę na ten mój kolejny dar. Na moje dziecko.
Patrzę na to, ile potrafi znaczyć TEN patyk.
Czy Wam udaje się jeszcze znaleźć TEN patyk?
Patrzę i nie ogarniam, a jak ogarniam, to patrzę... i czuję wkurw i radość i rozpacz i nadzieję i bezradność i narastające uczucie determinacji i misji by COŚ zmienić. Tu i Teraz!
Bo nie godzę się na świat w, którym nie będzie TYCH patyków!
Chcę pokazać mu Wszystko. Chcę żeby wiedział, że w tym Kontinuum jest jego miejsce. I że czuć, to Wszystko, to wielki przywilej; choć przynosi też czasem rozpacz. Żeby wiedział, że jest TYM patykiem, kamieniem, marchewką, wilkiem, wiatrem, drzewem i dalej sobą...
Bo nic Prawdziwego nigdy nie umarło...
Nie ma tu miejsca na klęskę! Jestem Matką i winnam mu przynajmniej próbę naprawy tego całego bajzlu! Winnam mu do cholery zdrowe jarzyny! Pachnące truskawki! Szumiące i bujne lasy! Zdatne do picia zasoby wody! Świeże powietrze....
Winnam mu ten Zachwyt, który pozwala żyć pełnią życia. Który odziera ze złudzeń ale jest Prawdziwy. Namacalny, Twój/Mój/Nasz. Nasz Dom...JEDYNY
Nikt Ci tego nie odbierze ale może próbować i to robi...
Nie godzę się na brak TYCH patyków/szyszek/kamieni/robaków...!
I bodziaków przy polnej drodze...
GDZIE są kurwa bodziaki? Gdzie są łopiany...!?
Zawsze i na zawsze... :)
GREEN POWER!!!!!!!!!!!